Tak przynajmniej twierdzą sami Indianie z Ameryki Północnej, z San Juan Chamula w Meksyku, czy Hoti w lasach deszczowych Wenezueli. Jak daleko jest z polskiego Konina do każdej z tych grup tubylczych? Kilkanaście tysięcy kilometrów. To przy dzisiejszych środkach transportu niewiele, ale tak naprawdę… baaaardzo daleko. Magdalena Krysińska-Kałużna, koninianka, po latach wędrówek i badań między innymi wśród ludów tubylczych Ameryki Południowej, Środkowej, także Północnej, napisała książkę „Prawo jako mit. Relacja pomiędzy tubylczym prawem zwyczajowym a prawem stanowionym”. Przy okazji pokazała, że analizując prawa obowiązujące w Ameryce można wnieść „wiele nowych kwestii do polskiej refleksji nad prawem”.
1. Do San Juan Chamula, niedużego miasteczka w meksykańskim stanie Chiapas, można już dość łatwo dojechać. Prowadzi do niego niedawno wybudowana droga asfaltowa, z odległego o około 10 km San Cristóbal de las Casas. W miasteczku mieszkają Indianie z plemienia Tzotzil. Turysta, który tu trafi, najpierw natknie się na niezwykły kościół, położony obok obszernego placu targowego. Zaskoczeniem będzie jego kolor – biel przełamana cienkimi paskami czerwieni, żółci i plamami jasno-niebieskimi i przede wszystkim z żywymi odcieniami zieleni. W środku obowiązuje, skrupulatnie przestrzegany, zakaz fotografowania. Na szczęście można usłyszeć opowieści… Też związane z Polską.
San Juan Chamula i Indianie plemienia Tzotzil. Meksyk. Fot. Andrzej Dusza
W mroku da się wyłowić obrazy świętych, ale nie w takim porządku, do jakiego nas przyzwyczajano. Choćby wizerunek Chrystusa gdzieś z boku, trudny do odszukania, wręcz jakby na uboczu. Zaskoczeniem jest całkowity brak ławek. Podłoga świątyni usłana gałązkami sosnowymi, trawami… Małe okienka nie dają dużo światła; oświetlenie stanowią płonące świece, ustawione w kręgach wokół siedzących na podłodze małych grupek osób. Takich kręgów jest kilka. Jeszcze większym zaskoczeniem jest przy jednej z grupek kura z obciętą głową i szaman skrapiający krwią ziemię wokół. Albo butelka tequili (odkręcona) ze stojącą obok wszechobecną dużą butlą coca coli, talerzyki z owocami, jakimiś miksturami… Siedzący są skupieni. Mistrz ceremonii nad nimi, wokół nich, kreśli rękami znaki dla nas niezrozumiałe, coś mówi, popija, kropi, zapewne odganiając złe moce, przywołuje dobre duchy… Ksiądz (katolicki misjonarz, tu wplątuje się właśnie wątek polski), który przyjechał do San Juan Chamula, jak nam mówiono, niedawno, to znaczy przed wybudowaniem asfaltowej drogi i usiłował te praktyki wyeliminować, szybko musiał, mówiąc delikatnie, wyjechać (mniej delikatnie – został przez miejscowych przegnany!). Nowy ksiądz zwyczaje szanuje i sytuacja się unormowała: Tzotzile nadal, łącząc katolicyzm z prekolumbijskimi wierzeniami Majów, usiłują mierzyć się z podstawowymi problemami egzystencjalnymi i mocno wdzierającą się w ich życie cywilizacją. Czy tej cywilizacji, z którą tutaj wpychają się także turyści ze swoimi aparatami, Indianie potrzebują?
2. Magdalena Krysińska-Kałużna w książce „Yamashta, czyli Ten Który Prawie Umarł. Proces kontaktu, a przetrwanie kultur indiańskich w Amazonii” (Warszawa, Oficyna Naukowa, 2012) napisała, że „W globalnej wiosce, jaką jest dzisiejszy świat, są miejsca, gdzie żyją izolowane społeczności, które nie utrzymują stałych kontaktów ze społeczeństwami narodowymi. Są też grupy, które kontakt taki nawiązały całkiem niedawno. Obszary zajmowane przez te społeczności to „peryferia peryferii”, a zamieszkujący je ludzie nie mają pojęcia o podziale świata na centra i peryferie, o mechanizmach setek lat podbojów i kolonizacji, które doprowadziły do tego, że ich ziemia stała się częścią terenów państw narodowych”.
W artykule „Noc nad Amazonią” (ZNAK, grudzień 2015, nr 727) napisała: „Indianie cenią osiągnięcia cywilizacji. Broń palna, silniki do łodzi i telefony komórkowe są bardzo przydatne. Nie znaczy to jednak, że tubylczy mieszkańcy Amazonii chcą zmienić styl życia i sposoby gospodarowania. Wiedzą, że ich tożsamość i dobrobyt są ściśle związane z możliwością kontrolowania terytorium, na którym żyją”.
Do Indian z meksykańskiej prowincji Chiapas Magdalena Krysińska-Kałużna wróciła przy okazji badań do najnowszej książki „Prawo jako mit. Relacja pomiędzy tubylczym prawem zwyczajowym a prawem stanowionym” (Zakład Wydawniczy „NOMOS”, 2017). Można w niej doszukiwać się odpowiedzi na pytanie, czy między innymi Tzotzile potrzebują prawa tworzonego na wzór europejskiego, a więc prawa mającego mało (niewiele) wspólnego z regulacjami, prawami, obowiązującymi w ich społeczności przez wieki. Czy to może gorsze prawa, czy tylko my okazujemy się ignorantami. Autorka przytacza przykłady całkowitej rozbieżności prawa tubylczego i prawa obecnie stanowionego, ale też przykłady usiłowania połączenia obydwu systemów, ze szczególnym uszanowanie prawa tubylczego.
Czy takie łączenie się uda?
Indianie Hoti. Fot. Magdalena Krysińska-Kałużna
Magdalena Krysińska-Kałużna twierdzi, że „przywracanie znaczenia prawu stosowanemu przez ludy rdzenne jest związane z postępującym procesem dekolonizacyjnym, uznaniem praw kolektywnych ludów autochtonicznych, co znalazło swój wyraz m.in. w przyjęciu Deklaracji praw ludów tubylczych Organizacji Narodów Zjednoczonych”. Autorka nie ma jednak złudzeń, bo po pierwsze – przykładów (przytaczanych w książce na podstawie własnych badań i bardzo obszernej literatury) udanych połączeń prawa tubylczego ze stanowionym nie tylko u Indian Amazonii, ale też Indian w USA i Kanadzie, u Maorysów itd. jest bardzo mało a i społeczność międzynarodowa w tych kwestiach ma problem z porozumiewaniem się, ustalaniem definicji, nie wspominając o skutecznym stosowaniu wspomnianej Deklaracji praw ludów tubylczych, czy Powszechnej deklaracji praw człowieka. A gdzie rozwiązanie problemów np. prawa do ziemi i rzeczywistego jej posiadania przez grupy tubylcze, gdzie rozwiązywanie problemów związanych z procesami globalizacyjnymi, z rolą państwa, ogromnych podmiotów gospodarczych i organizacji pozarządowych… Autorka nie omawia ich wszystkich, ale pisze o wystarczającej ich liczbie językiem precyzyjnym i jasnym, by także czytelnik (może nie do końca przypadkowy) mógł pozbyć się złudzeń.
Na rzeczowość pracy zwrócił uwagę między innymi prof. dr hab. Marek Zirk-Sadowski, pisząc w recenzji, że „Prawo jako mit….” to „ciekawy przyczynek do budowy teorii względnej autonomii prawa w kulturze, które dotąd było budowane przez myślicieli liberalnych (…) dzieło niezwykle interesujące i pozbawione naiwności”. Przy okazji profesor Zirk-Sadowski zauważył, że: „Książka wnosi wiele nowych kwestii do polskiej refleksji nad prawem”, otwierając „nowe watki w kognitywnym nurcie teorii prawa”.
3. Magdalena Krysińska-Kałużna jest etnologiem. Uczyła się w I Liceum w Koninie. Jest absolwentką Instytutu Etnologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie obroniła pracę doktorską poświęconą kontaktom kulturowym w Amazonii. To był efekt m.in. jej badań terenowych prowadzonych w Amazonii i Meksyku. Od 2014 roku pracuje na stanowisku adiunkta w Ośrodku Studiów Latynoamerykańskich w zespole Grupy Badawczej ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów – CESLA Uniwersytetu Warszawskiego, skupiając się na problemach: dominacji kulturowej i konfliktach kultur, na kontaktach kulturowych w Amazonii, na stosunkach między tubylczym prawem zwyczajowym a prawem stanowionym (szczególnie w Ameryce Łacińskiej). Jest autorką bardzo wielu prac naukowych, publikowanych w Polsce i za granicą. I nadal mieszka w Koninie udowadniając, że także stąd można realizować zainteresowania niezwykłe.
A wszystko zaczęło się tak: „Prawie trzydzieści lat temu uczestniczyłam w Świętym Biegu amerykańskich Indian, którego trasa wiodła przez Polskę. Tekst jednej z wielu pieśni śpiewanych wówczas przez uczestników Biegu mówił, że Indianie nie potrzebują konstytucji, w domyśle: konstytucji Stanów Zjednoczonych. (…) Przesłanie (biegu) brzmiało: „Mamy własne prawa”. Później…”. Później warto przeczytać książkę.
Andrzej Dusza