„Wszystko”. Tak Muzeum Okręgowe w Koninie zatytułowało wystawę twórczości Jana Sznajdra. Trudno o bardziej lapidarny a jednocześnie niezwykle pojemny tytuł wystawy. Bo „to nie tylko wystawa, to możliwość spotkania przyjaciela i postaci ważnej dla konińskiej społeczności” – mówiła otwierając wernisaż Elżbieta Barszcz, dyrektor Muzeum.
Bohater wieczoru, rocznik 1933, rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wokół goście (media, koneserzy, bywalcy) chętni do spotkania z twórcą, wymiany z nim choćby zdania, uścisku dłoni i – co oczywiste – zobaczenia jego prac. Temu towarzyskiemu i środowiskowemu spotkani sprzyjali organizatorzy, dbający o wernisażowe „małe co nie co”.
Monika Marciniak-Krzesińska, kuratorka wystawy, w katalogu towarzyszącym prezentacji napisała, że dzieło Jana Sznajdra, artysty malarza, pedagoga i literata, to „niesamowity splot życia i sztuki, codzienności i metafizyki, pracy i współistnienia z miejscem. Sznajder przez dziesięciolecia związany był z Posoką, niewielką miejscowością, w której wraz z partnerką, Danutą Czerwińską, stworzył przestrzeń będącą zarazem domem, pracownią i azylem. To miejsce (…) stanowiło żywą strukturę, w której malarstwo nie istniało w izolacji, lecz w relacji z przedmiotami codziennymi, z naturą, ze zwierzętami. W tym sensie Posoka była jego pierwszym i ostatnim „dziełem totalnym” – miejscem, w którym sztuka stała się sposobem życia”.
Wystawę umieszczoną we wnętrzach zamku w Gosławicach (północnej dzielnicy Konina), kuratorka podzieliła na trzy części, by mocniej zobrazować „Wszystko”. Jest więc Jan Sznajder artysta malarz – to część najobszerniejsza, prezentująca jego dzieła od 1971 roku; praca z tego roku „Namalować kwiaty Dance” dzisiaj przez wielu, zwłaszcza bliżej znających mieszkańców Posoki, może sprawiać wrażenie… epitafium dla wieloletniej partnerki życiowej artysty.
„Dużą rolę pełni w moich obrazach postać ludzka. Zawsze poddana takiej formie, która eliminuje zbędną literaturę i mieści się w rygorach abstrakcji” – twierdzi Jan Sznajder i zaraz wyjaśnia, że bliżej mu do Makowskiego niż Braqa, czy Picassa. Tę zasadę zawarł Sznajder w m.in. dynamicznym, wręcz spontanicznym „Krzesłowionym”, czy w „Siedzę (autoportret różowy)”, w którym ciało zostało zredukowane do znaku ujętego w chłodne geometryczne formy, ale przyjazne pastelowe barwy.
Są w tej części wystawy także akty i erotyki, od „Aktu różowego” i „Aktu pionowego”, po kubistyczną „Szczelinę V”, którą autor opatrzył dodatkowym, w nawias ujętym określeniem (intymna). Renoir mówił: „Naga kobieta wychodzi z morza albo z łóżka; nazywa się Wenus albo Nini, nie wynaleziono niczego lepszego”. Sznajder w takie postrzeganie życia zdaje się wpisywać, nazywając inne z dzieł „Genesis”, jakby szedł za „Początkiem świata” Gustave’a Courbet’a. A dodać jeszcze wypada „Gastroskopię”.
Są w jego pracach obrazy tragiczne („Wiszący ludzie umierają”) i naznaczone osobistą tragedią („Tanatos. 16.01.2021”). Są też pełne duchowości, jak „Kadysz” i takie, w których znajdziemy jego uwielbienie dla Grecji, do której przez lata co roku jeździł. Można także doszukać się jazzowych inspiracji (brzmień) w „Figurze owalnej”, „Kompozycji w filetach” czy „Rapsodzie”. I są autoportrety namalowane w różnych okresach jego twórczości.
We wszystkich Sznajder redukując człowieka, czy ptaka do znaku, układu kolorystycznego, rytmu, usiłuje jednocześnie uchwycić to co nieokreślone, niejednoznaczne, jak trwanie, ruch, obecność. Jak mówi: „Próbuję przy pomocy środków malarskich wyrazić ludzką egzystencję, z licznymi jej uwarunkowaniami, często niełatwą i bolesną”. Ale choć zaraz – jak to Sznajder – dodaje: „Nie przepadam za wiwisekcją”, to deklaruje: „20 lat temu napisałem wiersz, który do dziś odzwierciedla moją filozofię i mój ogląd świata.
Oto stół, krzesło, kamień.
Jeśli forma jest sposobem istnienia,
trwaniem rzeczy,
garbem podmiotu wymyślam uczestnictwo,
wchodzę między.
Szukam miejsca dla siebie, stołu, kamienia.”
Drugą część wystawy stanowi zbiór prac z dawnego Muzeum Sztuki Ludowej w dworku w Posoce. Tę kolekcję, tworzoną przez dziesięciolecia, Jan Sznajder przekazał Muzeum Okręgowemu w Koninie. Tę ekspozycję wzbogaca m.in. korespondencja Sznajdra z twórcami ludowymi. Warto pochylić się nad tymi listami, poczuć ich autentyczność i ciepło komunikacji.
I część trzecia – biograficzna, którą współtworzą między innymi pełne ekspresji zdjęciowe portrety artysty, wykonane przez jego syna Jerzego, filmy dokumentujące twórczość Sznajdra, i fragmenty jego pamiętnika wraz z pierwszymi szkicami ołówkiem. Wszystkie zgromadzone artefakty są próbą określenia (przez organizatorów wystawy) przestrzeni, w której powstawały obrazy. Zainteresowanie nimi, w ogóle zainteresowanie twórczością Jana Sznajdra od lat wykracza poza samą sztukę. Udział dziesiątków osób w wernisażu pokazał, że jest on postacią ważną dla naszego miasta nie tylko jako artysta, ale także jako człowiek. Ktoś, wokół kogo naturalnie gromadzi się środowisko, publiczność i potrzeba spotkania. A co o tym sądzi Bohater wieczoru? Zacytujmy jeszcze fragment katalogu wystawy, w którym napisał: „Chciałbym mieś świadomość, że moja twórczość, w którymś momencie, w jakiejś drobnej chwili, może czynić człowieka innym, nie lepszym, nie mądrzejszym, po prostu innym. Nie roszczę sobie przywileju przerabiania „zjadaczy chleba w aniołów”.
Andrzej Dusza
Zdjęcia: Maciej Sypniewski


