W Koninie też mamy heimat, ale czy o nim coś wiemy, pamiętamy? A może tylko wyparliśmy ze społecznej świadomości a może oswoiliśmy? Tak jak setki podobnych miejsc, które Karolina Kuszyk opisała w „Poniemieckie”, błyskotliwym reportażu (opowieści) o losach domów, cmentarzy i rzeczy, od szaf po oleodruki. Kilka dni temu, 28 lutego 2020 r., mieliśmy okazję porozmawiać z autorką o „tych śmieciach” w czasie spotkania, zorganizowanego przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Koninie.
Czy taka deklaracja może coś oznaczać? Może. Z książki dowiadujemy się, że Legnica dla autorki oznaczała „doświadczenie, którego nie dzieliłam ani z mężem, ani z tymi z moich przyjaciół, którzy dorastali w Chełmie, w Warszawie, Poznaniu czy Kole. To doświadczenie życia wśród nie do końca oswojonego krajobrazu i poczucie, że z historią mojego miasta i okolic wiąże się jakiś wstydliwy sekret”. Traumę dla rodziny oznaczały opowieści babci Marysi, repatriantki spod Lwowa, „jak Rosjanie dziadka do łagru wywieźli, ale nikt nie pytał, kto wybudował dom, w którym mieszkamy”. Efekt? „Dorastałam w tej części Polski, której do dzisiaj nikt nie potrafi nadać trafnej nazwy” oraz „Czy to nie zaskakujące, że nikt nie badał jeszcze na szeroką skalę skutków psychicznych konieczności urządzania sobie życia wśród rzeczy niedawnego wroga? Dlatego to właśnie na nich – skutkach – postanowiłam skupić uwagę, przyglądając się polskim losom poniemieckiego”.
Powiedzmy od razu: ten reportaż daje szansę na spokojną rozmowę, bez zacietrzewienia i licytacji „co poniemieckie a co piastowskie”. Jest opisem mnóstwa szczegółów, które na co dzień nam umykają. Począwszy od znaczenia i barwy słowa „poniemieckie”; tu autorce pomocny jest niezawodny prof. Miodek. Dla nas dodatkowo ciekaw będzie wątek koniński, obrazowo przedstawiony w „Poniemieckie” przez Damiana Kruczkowskiego (przy okazji prowadzącego spotkanie z Karoliną Kuszyk).
Zaletą „Poniemieckie” jest też sporo pytań zadawanych przez autorkę. Czym są dla nas poniemieckie rzeczy? Wdzięcznymi, lecz niewiele mówiącymi gadżetami w rodzaju obrazka z Aniołem Stróżem przeprowadzającym dzieci przez kładkę nad przepaścią? Obcymi śmieciami, na których rodzice i dziadkowie musieli się urządzać, bo nie mieli innego wyjścia? Jak bardzo dom poniemiecki musiał się napracować, żeby zasłużyć na miano polskiego? A co się stało z niemieckimi cmentarzami na ziemiach przyłączonych do Polski w 1945 roku?
Opowiadając o tym, jak biografie poniemieckich domów, rzeczy i cmentarzy splatały się z losami ich polskich spadkobierców od powojnia po współczesność, autorka zastanawia się także, czym jest dziś polskość i ile obcości potrafimy znieść w tym, co określamy mianem własnego. Z empatią przygląda się polsko-niemieckim relacjom, naznaczonym nienawiścią, chęcią odwetu, ale i rosnącej bliskości. Bada wielką powojenną ranę i, tak myślę, zabliźnia ją.
„Poniemieckie” nie rości sobie praw do nazywania go opracowaniem naukowym. Autorka nazywa tę książkę „osobistym przewodnikiem po losach poniemieckiego w jego codziennej, domowej odmianie”, zaczynającej się od oswajania byłych niemieckich przedmiotów codziennego użytku – naczyń, książek, obrazów czy pocztówek, po ich przed- i powojennych właścicieli. Warto sięgnąć po „Poniemieckie”, bo ten przewodnik intryguje i mocno wciąga. I mnoży pytania. Ot, choćby: jeśli jest „poniemieckie”, to czy jest też „popolskie”?
Andrzej Dusza
Zdjęcia: Mirosław Jurgielewicz