„Anhelli” opera Dariusza Przybylskiego, napisana na podstawie poematu Juliusza Słowackiego, miała światową premierę 6 grudnia 2019 r. w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Kompozytor pytany tuż przed spektaklem, dlaczego napisał muzykę do „Anhellego”, odpowiadał: – „Anhelli” Słowackiego był dla mnie dziełem najbardziej inspirującym, a jednocześnie wydawał mi się utworem bardzo operowym…
Poemat „Anhelli” Słowacki napisał w ormiańskim klasztorze w górach Libanu wiosną 1837 roku. Wydany w Paryżu utwór najczęściej odczytywany jest jako czarna wizja, którą Słowacki snuje o polskiej emigracji i jej walce o niepodległość kraju. „Anhelli” stał się poematem porównywanym do dantejskiej podróży po piekle. Anhelli – bo tak ma na imię główny bohater poematu Juliusza Słowackiego – wyrusza w mistyczną wędrówkę po krainie Sybiru. Przewodnikiem młodzieńca jest Szaman posiadający wiedzę praojców. Przemierzając z nim bezkresne przestrzenie, Anhelli mija na swojej drodze wiele symbolicznych miejsc i postaci – więźniów wpatrujących się w smutne blade niebo, rybaków nad cichą i spokojną rzeką, czy wygnańców. Para wędrujących bohaterów przypomina Wergiliusza i głównego bohatera „Boskiej Komedii”, którzy przemierzają kolejne kręgi piekła i widzą ludzi ukaranych za swoje grzechy. We wrogiej bezkresnej otchłani „Anhellego” pojawiają się postacie uwiązane w łańcuchy, więzione w lochach i katowane. Wędrówka Anhellego i Szamana staje się zbiorem ludzkich historii – opowieścią o polskich zesłańcach.
Dariusz Przybylski mówił: – „Anhelli” Słowackiego był dla mnie dziełem najbardziej inspirującym, a jednocześnie wydawał mi się utworem bardzo operowym. Przede wszystkim nie jest to dramat, a więc adaptacja do formy libretta była dla mnie o wiele prostsza, tym bardziej, że forma samego poematu jest niezmiernie klarowna.
Dzieło składa się z uwertury, prologu, szesnastu części i epilogu. Libretto powstało przy współpracy literackiej Margo Zālīte, która także wyreżyserowała cały spektakl. Łotewska reżyserka wspominała, że „Po wyborze tematu opery razem z kompozytorem zdecydowaliśmy, że chór będzie jeziorem i od tego się zaczęło”. Współpraca obu artystów była, według Margo, „miłością idealną, rozumiemy siebie nawzajem i swój sposób myślenia. Mam poczucie, że łączy nas cud”.
Po premierze opery, która miała miejsce 6 grudnia 2019 r. na deskach Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu, mam podobne odczucie.
Od pierwszego dźwięku uwertury, po zamierający w oddali śpiew Ellenai, pod koniec opery, towarzyszyło mi poczucie, że jest to prawdziwe. Żadnej sztuczności, wszystko wydaje się płynąć do nieuchronnego końca. Płynąć po jeziorze samotności Anhellego, samotności mimo obecności chóru. Podobnie może też czuć się człowiek początku XXI wieku – wyalienowany, mimo otoczenia siecią kontaktów, mediów, ludzi dookoła.
To, co uderzało w tej inscenizacji, to brak dystansu widzów do instrumentalistów, do śpiewaków, do scenografii. Spróbuję to sprecyzować. Bark dystansu do instrumentalistów – orkiestra znajdowała się w miejscu sobie przypisanym, czyli tzw. kanale, ale trzy instrumenty: czelesta, harfa i akordeon, zostały wyeksponowane na specjalnie przygotowanym podeście. Grali na nich muzycy, poubierani w kostiumy zwieńczone wielopiętrowymi perukami. Byli doskonale widoczni z każdego miejsca widowni. Brak dystansu do śpiewaków – artyści znajdowali się bardzo blisko widza, czasem przysiadali na pobliskiej poduszce, gdyż scena również była widownią, czasem pojawiali się na balkonie. Brak dystansu do scenografii – widz na tym przedstawieniu czuł się jej składową, poprzez biały strój, białą, świecącą opaskę. Konwencja spektaklu zakładała, że publiczność będzie ubrana na biało. Dzięki temu wszyscy byliśmy zesłańcami, chórem, ptakami…
Tak, jak we współczesnym świecie żyjemy w środowisku przeładowanym bodźcami, tak w teatrze zostaliśmy zaatakowani przez impulsy z różnych stron i to do nas należała decyzja, czy podążać za wzrokiem Anhellego w stronę I balkonu, na którym roztaczała swe wdzięki Ellenai, czy śledzić poczynania zamarzniętego jeziora na scenie (w tej roli chór), czy może obserwować dzieci, na podeście kolorujące zawzięcie swoje transparenty. W ten sposób każdy widz stał się uczestnikiem spektaklu w formacie 5D, a nieodpartą stawała się pokusa uczestniczenia w tym zdarzeniu jeszcze raz – jako podróży ścieżką Anhellego (parter), ścieżką Szamana (scena) lub ścieżką Słowackiego (I balkon).
Kulminacyjnym momentem opery był dla mnie moment, w którym dzieci, dzierżąc litery układające się w hasło „How dare you?”, wydały z siebie przerażający krzyk i zbiegły ze sceny. Napis, który można przetłumaczyć: „Jak śmiecie?”, nawiązuje do wystąpienia Grety Thunberg 23 września 2019 roku na szczycie ONZ: „Przychodzicie do nas, młodych ludzi, po nadzieję. Jak śmiecie?! Ukradliście moje marzenia i moje dzieciństwo swoimi pustymi słowami. Ludzie cierpią, ludzie umierają, całe ekosystemy się rozpadają. Jak śmiecie?!”. Nie było to jedyne nawiązanie do problemów ekologii w tej inscenizacji: wszystkie stroje, noszone przez muzyków, powstały z recyklingu. Jezioro (chór) to artyści ubrani w plastikowe torebki i folie. Ptaki nosiły na sobie garby z pustych butelek plastikowych. Scenografia powstała ze śmieci zebranych przez Teatr Wielki w akcji prowadzonej pod hasłem „Przynieś nam to, czego nie potrzebujesz, a my zrobimy z tego spektakl”. I tak się stało – to, co można było oglądać w ubiegły piątek, to biała, polimerowa, poliwęglanowa, śnieżna pustynia. Wrażenie potęgował świst wiatru, słyszany przed i po przedstawieniu, płatki śniegu sypiące się z balkonu a także niska temperatura na sali (może to tylko moje subiektywne odczucie?).
Przeżycie tej opery-misterium było dla mnie podróżą na Syberię i pozostawiło głęboki ślad. Taki sam, jaki powstaje w trakcie tłoczenia płyty analogowej. I wiem, że nie będę szukać nagrania tej muzyki. To zalecam wam, którzy jej nie doświadczyliście. Ja mam tą muzykę w sobie i dzięki pewnej ułomności, lub błogosławieństwu, mogę ją odtworzyć w dowolnej chwili. Opera „Anhelli” Dariusza Przybylskiego trafiła na moją wewnętrzną playlistę i tam jeż pozostanie, na amen.
Katarzyna Broj
Dodajmy, że kierownictwo muzyczne nad spektaklem objął dyrygent Grzegorz Wierus. Na poznańskiej scenie operowej prowadził spektakle, takie jak „Dziecko i czary”, „Święto wiosny”, czy „Słowik”. Wielokrotnie dyrygował na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej. Ważnym elementem twórczości Wierusa jest muzyka współczesna i alternatywna.
Anhellego zagrał kontratenor Jan Jakub Monowid. W rolę Szamana wcieli się Jaromir Trafanowski (baryton). Wystąpili też: Joanna Freszel jako Ellenai, Marek Szymański jako Man on skis. A także Aleksandra Pokora jako Bird I, Lucyna Białas jako Bird II i Barbara Gutaj-Monowid jako Bird III. Old Man – Michał Korzeniowski.